Zostajemy rodzicami. Pojawia się dziecko. Zaraz po porodzie, przez pierwsze chwile życia wydaje się nam idealne. JEST 🙂
I to wystarczy… JEST. Nasze, żywe, prawdziwe… Czysta, bezwarunkowa miłość płynie w naszych żyłach.
Czar pryska niedługo potem.
Płacze, nie ssie piersi, nie śpi po nocach, nie śpi w dzień… Ma krostki. Nie ma włosów. Nie ma zębów/ ma zęby za wcześnie.
Potem jest tylko gorzej.
Nie raczkuje, krzywo siada, przewraca się, nie je…
Wpada w histerię, bije, pluje, drapie.
Jest ZŁE.
Nie mówi “dziękuję”. Nie całuje cioci w rękę. Nie słucha się starszych. Źle się uczy. W tenisa nie gra. Głupotami się interesuje.
Jest NIC NIE WARTE.
Mamy do dziecka ciągły żal i pretensje. Jesteśmy rozczarowani, że nie jest “takie, jak sobie zaplanowaliśmy”.
I taką postawą ZABIJAMY dziecko.
Jego ciekawość życia, wiarę w siebie, miłość i zaufanie do świata, indywidualne zainteresowania i niepowtarzalne zasoby, chęć by wzrastać i zdobywać szczyty.
Kto wie kim jest, kim by było, gdybyśmy mu tego nie zniszczyli, nie zdeptali?
Co się dzieje, gdy traktujemy dziecko „przedmiotowo”?
podporządkować, bo przecież jest dla nas, należy do nas. Musi się dostosować do naszych oczekiwań. Dopasować do nas. To my decydujemy o tym, jakie ma być.
Jeśli tego nie robi, budzi naszą złość. Nie akceptujemy takiego dziecka. Chcemy je na siłę zmienić, podporządkować sobie.
WYDAJE nam się, że dziecko rzeczywistość widzi dokładnie tak jak my i „powinno” czuć to samo co my i pragnąć tego samego co my.
Jeśli zachowuje się niezgodnie z naszymi oczekiwaniami, to znaczy, że celowo postępuje przeciwko nam. Chce nas z równowagi wyprowadzić.
Jest leniwe, złośliwe, podłe.
Co się dzieje, gdy traktujemy dziecko „podmiotowo”?
Rozumiemy i akceptujemy fakt, że dziecko jest odrębną istotą, która ma swoją, inną od naszej, rzeczywistość małego dziecka. Jest jakie jest. Niekoniecznie idealne i zawsze grzeczne i piękne i mądre…
Nie jest tutaj po to, by nam służyć i spełniać nasze oczekiwania. Nie jest przedłużeniem nas. A tym bardziej lepszą wersją nas samych…
„Współdzielimy” z nim rzeczywistość i każdy wkłada w to jakiś swój kawałek. Tak samo dziecko jest częścią naszego świata, jak i my jesteśmy częścią świata naszego dziecka.
Dochodzi do spięć i tarć między nami, ale nie ze złej woli dziecka, tylko dlatego, że patrzymy na świat z zupełnie innej perspektywy. Mamy inne umiejętności, wiedzę, doświadczenia. Czujemy inaczej. I od życia chcemy aktualnie czegoś innego.
Jeśli to zrozumiemy i będziemy patrzyli na dziecko bez sztywnych oczekiwań, widząc je takim, jakie jest, dziecko będzie WZRASTAŁO.
Każdego dnia będzie bardziej się stawało SOBĄ.
W przeciwnym wypadku będzie niestety NIKIM.
Można jedynie nauczyć się udawać kogoś innego niż się jest, a w środku być martwym.
Jak to zrobić, by nie traktować dziecka jak przedmiot?
Jak nie narzucić mu sztucznej, pustej tożsamości “idealnego dziecka swoich rodziców”?
Nie bądźmy jak linijka, miarka, waga… cenzor, sędzia, generał.
Bądźmy jak lustro.
Mówmy w sercu do siebie:
Nie wiem Malutka/ Malutki kim jesteś, co czujesz, co lubisz, co Tobą kieruje… ale jestem obok i pomogę Ci to odkryć.
Opowiem Ci o świecie, o sobie, o tym, jak ja to wszystko widzę i rozumiem, ale wiem, że Ty pójdziesz zupełnie inną drogą.
Zamiast deptać, zróbmy krok do tyłu…
Zamiast oceniać, obserwujmy.
Zamiast słuchać innych, słuchajmy swojego dziecka.
Zamiast zdań z wykrzyknikiem, stosujmy te ze znakiem zapytania.
Jeśli dziecko nam odpowie, to znaczy, że JEST.
Jeśli nie usłyszymy odpowiedzi, to znaczy, że zaczęło już ZNIKAĆ…
PS: I nasze MASZ BYĆ! skończy się tak naprawdę tym, że dziecka po prostu NIE BĘDZIE.
Komentarze (0)